Arek Szczudło | Rozwiewamy prawne mity branży kreatywnej

Arek Szczudło to prawnik kreatywnego biznesu. W tym odcinku Treściwego Podcastu rozmawiamy o mitach prawnych z perspektywy zleceniobiorcy oraz zleceniodawcy. Gdzie zaczyna się plagiat? Czy ghostwriting i buzzmarketing są legalne? Jak chronić się prawnie przed nieuczciwym zleceniodawcą? Co zrobić, gdy freelancer pomówił Twoją markę w sieci? Jak zabezpieczyć się podczas współpracy z twórcą? Posłuchaj i zabezpiecz swój biznes.

Aby używać odtwarzacza, niezbędne jest wyrażenie zgody na przechowywanie plików cookies powiązanych z usługami odtwarzaczy. Szczegóły: polityka prywatności.

Tak, zgadzam się.

Słuchaj Treściwego Podcastu na swojej ulubionej platformie

Przeczytaj podcast

Marcin Cichocki: Cześć moi drodzy! Witam Was bardzo serdecznie w kolejnym Treściwym Podcaście, w Treściwym Wywiadzie. Dzisiaj moim gościem jest Arkadiusz Szczudło, adwokat kreatywnego biznesu, który pracuje w Creativa Legal. Cześć Arek!

Arkadiusz Szczudło: Cześć, cześć Marcin, cześć drodzy słuchacze.

Marcin Cichocki: Dzisiaj porozmawiamy z Arkiem o prawnych aspektach branży kreatywnej zarówno z perspektywy zleceniodawcy, jak i zleceniobiorcy. Powiedz mi Arek, jeszcze zanim zaczniemy, czym się zajmujesz na co dzień?

Arkadiusz Szczudło: Jak przystało na prawnika, na adwokata, zajmuję się ogólnie obsługą prawną branży kreatywnej. Tylko teraz, jak zdefiniować branżę kreatywną. Gdzieś przeczytałem, że jest z tym dość duży problem. Może powiem tak, że głównie są to podmioty czy osoby, które prowadzą agencje marketingowe, agencje PR’owe, są twórcami treści w internecie, czy to produkują własne artykuły, czy na zlecenie innych osób, tworzą profile w social mediach itd. Tak krótko definiując, bo branżę kreatywną można zdecydowanie zdefiniować na wiele sposobów. 

Marcin Cichocki: Ok, zebrałem takie pytania zarówno ze strony zleceniodawców, moich znajomych, którzy współpracują z grafikami, copywriterami czy z innymi osobami trudniącymi się kreatywnym zawodem oraz zebrałem pytania od copywriterów z Kuźni Treści i myślę, że dzisiaj rozwiniemy parę istotnych tematów, a przede wszystkim rozwiejesz mity, które krążą nad branżą kreatywną, a jest ich trochę. 

Może zaczniemy od perspektywy twórcy treści, od perspektywy osoby, która te treści tworzy. Pierwsze pytanie: jak prawidłowo korzystać z prawa cytatu? Kiedy jesteśmy w tym prawie, kiedy je łamiemy? Jakie informacje dotyczące źródła trzeba podać w treści, korzystając z tego wyjątku w prawie autorskim?

Arkadiusz Szczudło: Pierwsza rzecz, to dobrze, że wspominasz, że to jest wyjątek w prawie autorskim. No bo co do zasady, przyjmujmy, że zawsze trzeba uzyskać zgodę twórcy na korzystanie (w jakikolwiek sposób) na korzystanie z danego utworu. Wychodząc od tego, możemy mieć np. zgodę w postaci licencji czy przeniesienia praw, albo możemy skorzystać z tego dozwolonego użytku, jakim jest prawo cytatu. I teraz, jak podejść do takiego prawa cytatu?

Pierwsza rzecz, na którą trzeba zwrócić uwagę, która często jest pomijana, bo abstrahując od podania tego źródła czy samego autora, to pierwszą rzeczą, na którą bym zwrócił uwagę, że ten utwór, który chcemy skopiować w części lub w całości, no bo czasami w całości np. fotografię, obraz, to miejsce, do którego chcemy skopiować czy wykorzystać ten utwór w ramach prawa cytatu, też powinien być utworem. 

Tutaj, szczerze, najczęściej spotykam się z tym w branży odzieżowej. Ktoś próbuje dać cytat z książki czy motto, czy powiedzenie jakiegoś autora i chce wkleić go na białą koszulkę. Biała, czysta koszulka, no nie przesadzajmy, nie jest utworem, a w związku z tym prawo cytatu nie za bardzo może mieć tu zastosowanie. To jest rzecz numer 1, na którą trzeba zwrócić uwagę. 

Druga sprawa to jest oznaczenie źródła, skąd ten utwór został pobrany czy zaczerpnięty oraz autora. Tutaj zwracam uwagę, że trzeba to źródło podać szczegółowo, bo jeżeli mówimy o książce, to podajemy bibliografię, wskazujemy autora, tytuł książki, datę wydania, wydawnictwo itd., tutaj zwykłe zasady oznaczania bibliografii wystarczą. 

Natomiast, jeżeli chodzi o źródła, które są w internecie, to tutaj warto by już było wskazać link do tego utworu, który jest w tym internecie. Co istotne, żeby to nie był link z Google Grafiki, tylko żeby to był link do tego konkretnego utworu, który zaczerpnęliśmy. Jeżeli to jest artykuł, to link do artykułu. Jeżeli to jest fotografia, to link do tej fotografii itd.

Marcin Cichocki: A kiedy musimy prosić autora o zgodę, a w jakich przypadkach nie musimy prosić o zgodę, żeby umieścić część jego dzieła w naszym dziele?

Arkadiusz Szczudło: No właśnie, przy prawie cytatu my nie musimy de facto pytać o zgodę. To jest ten wyjątek w prawie autorskim. To jest bardzo fajny wyjątek, który często twórcy próbują zastosować. Nie zawsze go można zastosować, tak? 

Też przy prawie cytatu jest problem, ale myślę, że to jest bardziej problem prawników i sądów, niż samych twórców – jeżeli mówimy o prawie cytatu i komercyjnym wykorzystaniu tego prawa cytatu. Czyli, tworzymy jakiś utwór, który potem sprzedajemy i w ramach tego utworu mamy zastosowane cytaty. 

No to tutaj prawnicy i sądy biją się o to, czy możemy w takim komercyjnym utworze prawo cytatu. Wyjdźmy, że można i ewentualnie trzeba by rozpatrywać to indywidualnie, jeżeli chcielibyśmy to dalej sprzedawać. Jeżeli jest taka sytuacja, że dany twórca zarabia na tym, że użycza swojego utworu, to tutaj prawo cytatu mogłoby być problematyczne, bo godzi w słuszne interesy twórcy. Natomiast jeśli twórca nie zarabia na czymś takim, to tutaj prawo cytatu by nie było problematyczne. 

Wspomniałeś o zgodach – zgody najczęściej są udzielane w postaci licencji, jeżeli mówimy o typowych utworach, które są w internecie, albo w formie umowy przenoszącej majątkowe prawa autorskie. To jest tego rodzaju zgoda. 

Marcin Cichocki: To przyjmijmy, że trochę za zbyt intensywnie wyeksploatowaliśmy prawo cytatu i obawiamy się, że popełniliśmy plagiat. Gdzie się ten plagiat zaczyna? Jakie są jego prawne konsekwencje?

Arkadiusz Szczudło: I to jest właśnie mit numer 1, że plagiat się gdzieś zaczyna, gdzieś się kończy. Gdzieś w branży pokutuje też taki mit, słyszę go jeszcze dosyć często, że mówimy o jakichś proporcjach, że jeżeli skopiujemy 1/3, 2/3 to będzie nasze. Albo inny mit, to procentowy mit, że 20% czy 30%, ile chcemy, możemy sobie wybrać, to w takiej sytuacji nie mówimy wtedy o plagiacie. To myślę, że od razu można powiedzieć, że nie ma czegoś takiego. 

Marcin Cichocki: Jeszcze Ci tu przerwę, procenty z tego, co pamiętam, to były kiedyś podawane (przynajmniej) na moich studiach, kiedy studenci się pytali, na ile mogą się inspirować innymi pracami i tam były wytyczne dotyczące procentów. Albo to było na studiach, albo  liceum, ale wiem, że gdzieś w edukacji to się pojawiło. 

Arkadiusz Szczudło: Nie chciałem wymieniać uczelni, na których to jest, ale uczelnie, które mają zajęcia w zakresie praw autorskich, szczególnie uczelnie plastyczne i tego rodzaju, gdzieś tam to dalej krąży i nie bez powodu o tym mówię. Nie ma czegoś takiego. To trzeba od razu sobie powiedzieć.

Dużo osób nie lubi słyszeć, jak prawnik mówi: to zależy, ale to na prawdę – to zależy, bo trzeba brać wiele rzeczy pod uwagę, np. w jakim zakresie skopiowaliśmy (ja tutaj mam na myśli nie tylko kopiowanie w sposób negatywny oczywiście, po prostu dla uproszczenia przekazu) dany utwór, czy nasze dzieło też jest utworem, czy wskazaliśmy autora, czy opracowaliśmy dany utwór. 

Trzeba się zastanowić, czym jest ten plagiat. Plagiat w takim pospolitym znaczeniu to jest zatajenie informacji o tym, kto jest autorem tego danego utworu albo przypisanie sobie autorstwa utworu. Czyli ktoś stworzył jakiś tekst, jakiś artykuł, a my mówimy, że to my go stworzyliśmy, mimo tego, że tego nie zrobiliśmy, albo nie mamy na to zgody od tego twórcy pierwotnego. Mamy coś takiego jak plagiat jawny i plagiat ukryty. To jest to, co przed chwilą opowiedziałem.

Marcin Cichocki: Jakie są konsekwencje prawne takiego plagiatu? 

Arkadiusz Szczudło: Najczęściej tutaj dochodzi do naruszenia osobistych praw autorskich, czyli w zakresie oznaczenia autorstwa. Czyli albo nie wskażemy autora, albo sobie przypiszemy to autorstwo. Często dochodzi też do naruszenia majątkowych praw autorskich, czyli taka sytuacja byłaby wtedy, gdy nie mamy nawet zgody na to, żeby gdzieś dalej rozpowszechniać dane dzieło. 

Czasem ten plagiat może wystąpić, trochę no nie chcę mówić, nie z winy tego naruszyciela, tak, czyli mamy podpisaną umowę, mamy przeniesienie praw autorskich itd., no ale nie mamy w tej umowie uregulowanych kwestii dotyczących autorstwa. I nagle się okazuje, że ten zamawiający dany utwór nie oznaczył tego autorstwa. W tej sytuacji nie mamy naruszenia praw majątkowych, bo mamy zgodę, chociażby umowę czy licencję, no ale osobiste prawa autorskie już narusza. Tutaj trzeba by to rozpatrywać z tych dwóch form, czyli osobiste i majątkowe oddzielnie.

Marcin Cichocki: W branży copywriterskiej pokutuje taki mit, że tłumaczenie treści nie jest jej plagiatem. Czy to jest prawda?

Arkadiusz Szczudło: Może nie mówiłbym o tłumaczeniu jako plagiacie. Tutaj jest trochę problem przy tłumaczeniach z odróżnieniem tłumaczeń, które nie są twórcze, nie mają żadnego wkładu twórczego, od tłumaczeń, które nie są takie czysto techniczne. 

No bo z jednej strony mamy tłumaczenia, które są twórcze, no bo to są jakieś utwory literackie itd. no i tutaj jednak tłumacz musi wzbić się na wyżyny i przetłumaczyć to z sensem mówiąc wprost, często nie może tłumaczyć 1:1 tekstu, opowieści, wiersza. 

A drugi przykład, to są tłumaczenia takie czysto techniczne, jakieś instrukcje, jadłospis itd. W sytuacji, w której po pierwsze uznajemy, że ten utwór pierwotny, który tłumaczymy, nie jest ostatecznie utworem, tylko jest jakimś tam dziełem, ale nie jest utworem w myśl prawa autorskiego, no to w takiej sytuacji nie możemy popełnić plagiatu, bo to nie jest chronione i możemy dokonywać tłumaczeń czegoś takiego. 

Natomiast w sytuacji, w której mówimy o tym, że tłumaczymy, przyjmijmy jakąś powieść, albo jakiś bardziej rozbudowany artykuł, który nie jest newsem, no to w takiej sytuacji mówimy o opracowywaniu cudzego utworu. Czyli, z opracowaniem wiąże się to, że musimy mieć zgodę tego pierwotnego twórcy na dalsze tłumaczenie. Bo tłumaczenie jest opracowywaniem, a to czy teraz tłumaczenie będzie znowu tłumaczeniem 1:1, czyli takim technicznym bez wkładu twórczego, czy tłumaczenie będzie odrębnym utworem. 

Tutaj tłumacz może wzbijać się i tłumaczyć go bardziej twórczo, po swojemu, oczywiście z zachowaniem sensu tego utworu pierwotnego. Tak czy siak, mówimy o opracowaniu wtedy. To jest trochę zagmatwany temat, jeżeli masz jakieś bardziej szczegółowe pytania, to poproszę. 

Marcin Cichocki: W zasadzie tak, chciałem podsumować Twoją odpowiedź. Czyli jeśli mówimy o tłumaczeniu takim bardziej autorskim, to nie ma mowy o plagiacie, natomiast jeśli to jest tłumaczenie 1:1, to w końcu jest ten plagiat, czy nie?

Arkadiusz Szczudło: No właśnie ja tutaj w ogóle bym nie posługiwał się słowem plagiat w tym przypadku. Tłumaczenie to jest opracowywanie cudzego utworu. Opracowanie to jest prawo zależne. To jest w ogóle odrębna instytucja, tak to nazwę w uproszczeniu, od praw autorskich majątkowych i osobistych. 

Oczywiście tutaj prawnicy mogą mnie zjeść, ale mówię w uproszczeniu. To jest opracowywanie. My tworzymy jakieś tłumaczenie i teraz, przy opracowywaniu, jeżeli ten utwór, który tłumaczymy, jest tym utworem, czyli nie jest dziełem, tylko jest utworem w myśl praw autorskich, to oczywiście podlega ochronie i tłumaczenie takiego utworu to jest jego opracowanie. Żeby opracować cudzy utwór zgodnie z prawem, musimy mieć na to zgodę. Jak nie mamy tej zgody, to oczywiście możemy mówić o plagiacie. Ja bym tutaj bardziej mówił po prostu o naruszeniu praw autorskich, nie plagiacie jako takim. Dlatego trochę to rozróżniam.

Natomiast w sytuacji, w której tłumaczymy dzieło, które nie jest utworem, to w takiej sytuacji nie możemy mówić o niczym. Ani o plagiacie, ani o naruszeniu praw autorskich itd. No bo to dzieło nie jest chronione. Mam nadzieję, że teraz trochę prościej to wytłumaczyłem.

Marcin Cichocki: Czyli jeśli nie ma wskazanego autora tego dzieła, załóżmy jakiegoś tekstu, który wisi gdzieś w internecie i go sobie przetłumaczymy, to wtedy taka akcja nie determinuje żadnej reakcji prawnej, tak? Możemy to sobie zrobić?

Arkadiusz Szczudło: Tutaj nie do końca bym się zgodził, bo w sytuacji, w której nie mamy oznaczonego autora, to nie znaczy, że nie mówimy o utworze. Autor danego utworu może mieć taką wolę, że nie chce się ujawniać albo działa pod pseudonimem. Jest wiele utworów w internecie, które nie mają oznaczonego autora, ale to nie znaczy, że tego autora nie mają. I druga rzecz, że nie są utworem. To też trzeba doprecyzować.

Marcin Cichocki: Podałem ten przykład z myślą o tym, że załóżmy, jakaś agencja działająca na zupełnie innym rynku, tworzy strony zapleczowe i te strony bombarduje jakimś contentem, który raczej nie ma jakiejś dużej wartości merytorycznej, niemniej ktoś, jakiś copywriter, np. z polski, sobie ten content tłumaczy i publikuje na jakiejś swojej stronie albo sprzedaje ten tekst swojemu klientowi. Co w takiej sytuacji?

Arkadiusz Szczudło: Tak, jeżeli mówimy tutaj o takich artykułach, które w naszej ocenie tego tłumacza, no nie są twórcze, to nie mamy większego problemu. Ten dany utwór nie jest chroniony na żadnym poziomie, jeżeli chodzi o prawa autorskie. Tylko pamiętajmy, że to jest nasza ocena, a sąd może mieć inną ocenę, szczególnie druga strona może mieć inną ocenę takiego artykułu. Tutaj zawsze trzeba zrobić taką mini analizę, czy to, co chcemy przetłumaczyć, jest jakkolwiek twórcze. Jeśli będzie twórcze, to oczywiście będzie chronione z tytułu praw autorskich. 

Marcin Cichocki: Czy wiesz, jak często twórca jest pociągany do odpowiedzialności karnej za popełnienie plagiatu? Czy to się zdarza dość często, czy to jest tylko straszak na większość twórców działających w internecie?

Arkadiusz Szczudło: Powiem tak, do mnie zawsze trafiają sprawy, które są już problematyczne, więc z mojego punktu widzenia mogę powiedzieć, że nawet bardzo często. Do prawnika idziemy, jeżeli jest problem, chociaż zawsze sugeruję, żeby iść trochę wcześniej i jakoś tam się zabezpieczyć, czy to umową, czy jakoś inaczej. W mojej ocenie bardzo często. 

Natomiast patrząc na doniesienia medialne, no to powiedziałbym, że umiarkowanie do często, jeżeli tak mógłbym się określić. Na pewno im bardziej rozpoznawalne jest to dzieło, które chcemy tłumaczyć, czy skopiować, czy cokolwiek, to na pewno prawdopodobieństwo wystąpienia sporu będzie większe. Może w ten sposób odpowiem.

Marcin Cichocki: Ok, to teraz przemówię głosem copywriterów, grafików i innych twórców. Co, jeśli oddam dzieło, a klient mi nie zapłaci? Jak można się zabezpieczyć przed taką sytuację?

Arkadiusz Szczudło: No znaku wodnego nie będę proponował. Powiem tak, z czysto takiego praktycznego podejścia, zawsze da się skopiować dany utwór. 

Marcin Cichocki: Tu już odeszliśmy od kwestii kopiowania, czy plagiatu, czy praw autorskich. Natomiast jest taka sytuacja, że mamy jakąś umowę z klientem, najczęściej na gębę, oby nie, ale powiedzmy, że na gębę, czy mailową, no i umawiamy się na jakąś tam realizację, twórca dostarcza dzieło klientowi i kontakt się urywa. 

Co wtedy? Czy jesteśmy w stanie skutecznie takiego klienta ścignąć, żeby uregulował płatność za zlecenie?

Arkadiusz Szczudło: W większości przypadków myślę, że będziemy w stanie skutecznie ścigać takiego klienta o zapłatę wynagrodzenia. Dlaczego? Dlatego, że takie ustalenia są najczęściej poczynione mailowo. Ja wiem, że wspomniałeś na gębę, jednak najczęściej jednak mamy jakąś historię korespondencji, czy to na Facebooku, na Instagramie, czy na mailach, a jeżeli tego nie mamy, to po odsłuchaniu tego odcinka podcastu, no mam nadzieję, że takie podsumowania mailowe będą robione. 

Bo może być sytuacja, że ktoś do kogoś dzwoni i po prostu coś zleca, ze względu np. na stałą współpracę i zleca to telefonicznie. Warto potem potwierdzić to zlecenie np. mailowo czy w inny sposób przyjęty przy danej współpracy, byleby to nie był telefon. Chodzi o to, żeby to było gdzieś spisane, to nie musi być forma pisemna, natomiast warto, żeby to było gdzieś spisane. 

Druga opcja to oczywiście jest kwestia jakichś przedpłat, przynajmniej częściowo, to będziemy zaopiekowani częściowo co do zapłaty. O drugie 50% czy 60% będziemy się sądzić. Inna opcja to można przekazać dane dzieło do recenzji czy do ewentualnych poprawek przez klienta, natomiast w samej umowie czy treści maila zadbać o to, żeby ten klient nie otrzymał żadnych praw do momentu zapłaty. 

To będzie takie postanowienie, że majątkowe prawa autorskie zostaną przeniesione dopiero w momencie zapłaty całego wynagrodzenia przez zamawiającego. No można ewentualnie trochę ładniej to ubrać w zdania. Mniej więcej tak by to brzmiało. Tutaj jest kwestia organizacyjno-techniczna dosyć problematyczna, ale można też udostępnić końcową wersję utworu dopiero po zapłaceniu wynagrodzenia. 

Jest tu kilka możliwości, oczywiście nie na każdą zgodzi się zamawiający. Nie każda też będzie rozsądna z praktycznego punktu widzenia przy takich współpracach. Natomiast jest kilka takich możliwości jak się zabezpieczyć. Tak naprawdę, przed nieuczciwym kontrahentem nigdy się nie zabezpieczymy. Oczywiście umowa ułatwi nam dochodzenie roszczeń, ułatwi nam pewne rzeczy, natomiast, jeżeli ktoś będzie chciał wykorzystać dany utwór bez zapłacenia, to i tak to zrobi, ale przed sądem będzie łatwiej, oczywiście mając umowę.

Marcin Cichocki: Zawsze o tym mówiłem, że jak ktoś chce nas oszukać, to nas oszuka tak czy siak, dlatego lepiej go kasować z góry, wtedy się lepiej śpi.

Arkadiusz Szczudło: Jeżeli mówimy o takich współpracach bardziej rozbudowanych, bo jeżeli ktoś zamawia jeden artykuł, to trudno by to było podzielić na etapy współpracy, ale jeżeli to jest jakaś większa współpraca, np. ktoś robi content na stronę internetową, to uznaję za trochę większą współpracę, no to w takiej sytuacji to płatność można podzielić na etapy. To też jest rozwiązanie w miarę w porządku.

Marcin Cichocki: Sam artykuł też można podzielić na etapy pracy nad nim. Najpierw jakiś szkielet, trochę dokładniejszy szkielet i później całe dzieło. Ok, to teraz trochę zmieńmy temat i porozmawiajmy o pisaniu opinii na zlecenie i generalnie o buzz marketingu. Czy to jest legalne?

Arkadiusz Szczudło: Przyjmijmy, że nie jest legalne. Ja bym szedł bardziej w tym kierunku, niestety. Biorąc pod uwagę działania UOKiK-u, czyli Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, jest to dosyć problematyczne, takie pisanie profesjonalnych opinii, szczególnie że one są jednak pozytywne dla odbiorców czy dla firm, dla których są pisane. 

Tego typu opinie były zlecane przez firmy i UOKiK zajął się tego typu działalnością. Też tutaj zwracam uwagę na to, że same przepisy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, tam jest mowa o tym, że zabronione jest stosowanie takich wypowiedzi, które zachęcają do nabywania towarów, a sprawiają wrażenie, że są neutralne. To też można byłoby do czegoś takiego porównać. 

Natomiast w głównej mierze zwróciłbym uwagę na ten UOKiK, że on jednak działa w tym zakresie i jest dosyć, nawet nie chcę powiedzieć, że cienka granica, no bo patrząc na to, jak ten rynek się układa pod kątem organu nadzorczego oczywiście, to jednak on nie za bardzo chce, żeby takie opinie były wydawane. 

Też wkrótce, no mam nadzieję, że prędzej niż później, wejdzie implementacja dyrektywy Omnibus i przepisy w związku z tym, będą wskazywały na to, żeby te kwestie dotyczące opinii też były weryfikowane przez właściciela danego sklepu internetowego. Czyli tutaj będzie trzeba zastosować np. jakiś mechanizm weryfikacji tych opinii.

Marcin Cichocki: A czy tę sytuację możemy zróżnicować w taki sposób, że mamy buzz marketing, pisanie opinii na zlecenie dotyczących nieprawdziwych zakupów i nieprawdziwych opinii, a z drugiej strony mamy pisanie opinii na zlecenie, które to później są przesyłane do zatwierdzenia klientom. Czy ta druga sytuacja jest legalna, czy nadal mieści się poza prawem?

Arkadiusz Szczudło: Jeżeli to nie jest opinia udzielona przez prawdziwego klienta, no to widzę tutaj duży problem. To tak naprawdę występuje w obu tych sytuacjach, które wskazałeś. Nawet jeżeli to pisanie opinii od nie-klientów na zlecenie no to mogę z góry powiedzieć, żeby tego nie robić, żeby nie zlecać czegoś takiego, no bo konkurencja nie śpi i mogą wykryć i zgłosić tego typu naruszenia

Natomiast przy buzz marketingu, ok, on nie jest z góry gdzieś tam zabroniony, no ale i tak trzeba uważać ze względu na sprawianie wrażenia, że dana opinia jest neutralna, chociażby. Natomiast znowu, jeżeli to nie jest opinia udzielona przez naszego klienta, no to według mnie jest dosyć problematyczną opinią. Oczywiście, jest też kwestia wykrywalności takiej opinii. No ale jak już wejdzie organ nadzorczy, to ma prawo zapytać o to, czy ta opinia została udzielona przez klienta, czy nie. Konkurencja nie będzie miała takiego prawa, ale organ nadzorczy już tak.

Marcin Cichocki: To kolejne pytanie, o przeniesienie majątkowych praw autorskich. Czy to musi być wyłącznie w formie papierowej? Czy można przekazać majątkowe prawa autorskie przez Autenti, przez ePUAP, podpis cyfrowy itd.?

Arkadiusz Szczudło: Przeniesienie praw autorskich jest skuteczne, czy nie budzi wątpliwości pod kątem nieważności takiego przeniesienia w sytuacji, gdy mamy zachowaną formę pisemną, czyli papierową, którą wspomniałeś. Czyli wymieniamy się oryginalnymi egzemplarzami, wszystkie strony podpisują tę umowę i każda ze stron ma podpisaną taką umowę u siebie w dokumentacji. Musi być taka forma pisemna zachowana. 

Systemy, które wspomniałeś, one w bezpłatnych wersjach nie spełniają tego wymogu formy pisemnej, natomiast w sytuacji, w której korzystamy z systemu, który pozwala na tzw. ten kwalifikowany podpis elektroniczny, no to on jest równoważny formie pisemnej, więc tutaj nie będziemy mieli problemu. Czyli mamy ten certyfikowany, kwalifikowany podpis elektroniczny. 

Natomiast jeżeli korzystamy z tych podstawowych wersji systemów do podpisywania, to tam jest najczęściej weryfikacja przez maila, czy przez telefon, Nie możemy w takim przypadku mówić o formie pisemnej. Musi być przeniesienie praw w formie pisemnej. Forma pisemna jest też dla licencji wyłącznej, nie tylko dla przeniesienia praw, dla licencji wyłącznej również. Przy licencji niewyłącznej to może być jakakolwiek forma.

Marcin Cichocki: Miałem jeszcze podpytać o to, czy forma pisemna jest tożsama z podpisanym skanem, czy te papiery muszą być wydrukowane, ale wspomniałeś o podpisie kwalifikowanym, więc zakładam, że to może być podpisany skan jakiejś umowy.

Arkadiusz Szczudło: Jeżeli mówimy o tym elektronicznym zawieraniu umów, to tak, to oczywiście może być skan. Istotne jest to, żebyśmy znali treść. Natomiast, jeżeli, bo takie sytuacje też się zdarzają, że jakiś podwykonawca z zagranicy wysyła nam podpisany skan na maila i my drukujemy ten skan i go podpisujemy i go odsyłam, to to nie jest forma pisemna. My musimy mieć oryginalny egzemplarz, a nie wydrukowany skan. Musimy wymienić się pocztą, kurierem tymi oryginalnymi egzemplarzami. 

Takie sytuacje niestety też się dzieją i trzeba na to zwracać uwagę, tutaj bardziej pod kątem może nie twórcy, no bo to nie jest do końca w interesie twórcy, dbać o takie rzeczy powiem szczerze, ale na pewno w interesie zamawiającego jest to, aby posiadać taki oryginalny egzemplarz.

Marcin Cichocki: Dobrze, że o tym wspomniałeś. To jest istotna kwestia. A co w sytuacji, w której freelancer rozlicza się przez Useme albo przez Kugaru, albo przez jakąś inną platformę? 

Wtedy nie jest stroną transakcji, jednocześnie ten portal, z którym się rozlicza firma, która korzysta z usług freelancera, dostaje albo licencję, albo protokół przekazania majątkowych praw autorskich i czy to jest skuteczne prawnie?

Arkadiusz Szczudło: Jeżeli chodzi o licencję, to tak jak wspomniałem przy tej licencji niewyłącznej, nie ma kompletnie żadnych problemów, tutaj jest obojętne, jaka to będzie forma. Natomiast w sytuacji, kiedy byłbym po stronie zamawiającego, no to zdecydowanie zadbałbym o to, żeby ten protokół czy cokolwiek, żeby posiadać ten oryginalny egzemplarz. 

Pamiętajmy też o tym, że Useme jest tym pośrednikiem, czy jest jakiś pośrednik po drodze, no i ten pośrednik też musi posiadać prawa, bo nie można przenieść praw, których się samemu nie posiada. Akceptując regulamin korzystania z Useme i przekazując dalej te utwory przygotowane na zlecenie klienta, no jednak Useme nie posiada tych praw. To jest dosyć problematyczne. 

Po stronie zamawiającego zdarzało mi się doradzać przy tego typu pośrednikach i zdecydowanie tam był problem właśnie z posiadaniem tych praw, niestety.

Marcin Cichocki: Czyli taką jedyną skuteczną formą przekazania majątkowych praw autorskich jest podpis na kartce papieru, którą wysyłamy pocztą,  zleceniodawca podpisuje się tak samo na tej kartce papieru i dopiero ewentualnie możemy zrobić skan, jako backup takiej umowy i tylko taka forma, ewentualnie jeszcze podpis kwalifikowany, tylko te dwie formy są w stanie skutecznie przekazać majątkowe prawa autorskie z jednej strony na drugą. 

Arkadiusz Szczudło: Tak, dokładnie tak.

Marcin Cichocki: No to jest faktycznie dość problematyczna kwestia, taki archaizm polskiego prawa. 

Arkadiusz Szczudło: To nie jest tylko w Polsce.

Marcin Cichocki: To mnie trochę, w sumie to nie wiem, czy mnie uspokoiłeś. To jak racjonalnie ustalić wysokość kary umownej w umowie o zachowanie poufności, w NDA?

Arkadiusz Szczudło: Zależy, po której stronie jesteśmy. Jeżeli jesteśmy po stronie zamawiającego, to oczywiście jest kwestia tzw. straszaka. Oczywiście nie zalecam robić czegoś takiego, no bo będąc po stronie twórcy, jeśli zobaczę taki straszak, to pierwsza rzecz, to będzie minimalizowanie tej kary. 

Trzeba pamiętać o tym, że osoba, która ma zapłacić tę karę umowną, nieważne na ten moment czy jest w ogóle podstawa do zapłaty tej kary, przyjmijmy, że jest, no to ten twórca, czy ta osoba, która ma płacić karę, może przed sądem kwestionować jej wysokość. Może mówić, że ta kara jest niewspółmiernie wysoka, jest rażąco wysoka, jest wygórowana. No i wtedy można żądać minimalizacji tej kary umownej. 

Marcin Cichocki: Co w sytuacji w takiej, że np. mamy do stworzenia usługę, dzieło, którego wartość oscyluje w granicach 1000 zł, a wysokość kary umownej oscyluje w granicach 10 000 zł? Załóżmy, że nie negocjowaliśmy tej umowy, dochodzi do sporu w sądzie. Jak sądy na to patrzą? Czy faktycznie zasądzają te kary umowne, czy raczej bardziej racjonalnie patrzą na rzeczywistość?

Arkadiusz Szczudło: No tutaj zdecydowanie mogę powiedzieć, że sąd jest racjonalny. W sytuacji, w której mamy wynagrodzenie w umowie w wysokości 1000 zł, a kara jest 10 000 zł, a przed sądem osoba, która chce tej kary umownej, mówi, że naruszenie spowodowało uszczerbek w wysokości 5 000 zł, no to w takiej sytuacji te 10 000 zł nie będzie z pewnością wypłacone. 

Tutaj zawsze warto przy ustalaniu takiej kary umownej, i to dla obu stron, żeby nie robić sobie problemów i to po stronie zamawiającego no i po stronie twórcy oczywiście, żeby było korzystniej, to zawsze trzeba odnieść się do tego wynagrodzenia, które będzie otrzymywane w ramach umowy. Więc myślę, że w ten sposób bym odpowiedział. 

Marcin Cichocki: To pomówmy trochę o ghostwritingu. Czy jest legalny i czy można coś zrobić, żeby był legalny?

Arkadiusz Szczudło: Dzięki za to pytanie. Myślę, że ono jest bardzo istotne dla branży, czy dla twórców, którzy tak naprawdę tworzą w imieniu innych albo po prostu nie są oznaczani pod ich utworami. Tutaj myślę, że na start trzeba by powiedzieć, że sprawy z czysto praktycznego punktu widzenia oczywiście nie są zero-jedynkowe, natomiast są próby legalizacji tego typu ghostwritingu

Tutaj warto zwrócić uwagę na coś takiego, co jest powszechnie wykorzystywane przy wielu utworach czy przez wielu twórców, czyli nie wykonywanie osobistych praw autorskich. Tutaj oczywiście prawnicy będą się kłócili, czy przy ghostwritingu możemy to wykorzystać, czy nie. 

Natomiast, takim przykładem na takie nie wykonywanie autorskich praw osobistych, może być to, że np. mamy twórcę, który tworzy content na stronę internetową albo twórcę, który tworzy stronę internetową, czyli taki web designer, no i tutaj możemy mieć taką sytuację, że klient nie chce, żeby był podpisywany ten twórca. 

No w takiej sytuacji wykorzystujemy wtedy to nie wykonywanie autorskich praw osobistych. Tutaj warto też zwrócić uwagę na to, czy przewidujemy, że sytuacja będzie konfliktowa w przyszłości. Myślę, że to jest dosyć ciekawe podejście, no bo ono będzie nam mówiło o tym, jeżeli będzie to ryzyko wysokie, czy i w jaki sposób chcemy się zabezpieczyć i jakie, mówiąc kolokwialnie, sztuczki prawne, chcemy zastosować. 

Natomiast przy takim ghostwritingu, jeżeli już chcemy w to wchodzić, to na pewno zwracałbym uwagę na to, żeby w umowach były odpowiednie postanowienia dotyczące właśnie tego ghostwritingu, żeby znalazły się te kwestie dotyczące nie wykonywania praw autorskich osobistych. 

Natomiast z drugiej strony, jeżeli ten twórca jednak chciałby zaognić sytuację, no to on zawsze będzie miał możliwość podważenia wszystkiego, co jest w umowie. Będzie mógł skorzystać ze swoich dodatkowych argumentów, żeby dochodzić swoich racji, jakichś swoich roszczeń, jeżeli te roszczenia konkretne będzie miał sprecyzowane na etapie przedsądowym. No bo jak już idzie do sądu, to te roszczenia powinny być z góry brane pod uwagę i z góry określone. 

Więc w sytuacji, w której taki biznes, taki klient zapomni wpisać tego typu postanowień, no to można byłoby wtedy pokusić się o stwierdzenie, że mielibyśmy plagiat, o którym gdzieś tam na samym początku mówiliśmy. Mamy też case Sapkowskiego, który, pomimo że ok, zgodził się na pewne warunki wynagrodzenia, po jakimś czasie żądał jego zwiększenia. Więc to wskazuje, że zawsze twórca ma prawo dochodzić czy to większego wynagrodzenia, czy jakiś innych praw i teraz, czy druga strona, czyli osoba, która byłaby tym naruszycielem, tak to roboczo nazwijmy, czy ona się na to zgodzi. 

Bo jeżeli się zgodzi, to mamy ugodę i oczywiście wypłacamy to dodatkowe wynagrodzenie, tak, czy tam realizujemy jakieś obowiązki, do których będziemy zobowiązania. Natomiast jeżeli się nie zgadzamy, to szykujemy wtedy argumenty za naszą rację i idziemy wtedy do sądu.

Marcin Cichocki: No dobra, ale załóżmy, że ktoś poprosił mnie o napisanie książki, pod którą on się podpisze i ja nie będę wymieniony jako twórca tej książki, ewentualnie może jako redaktor, no i wtedy narusza moje autorskie prawa, które są niezbywalne, tak? Majątkowe można zbyć, ale autorskich nie. I nie można też ich w jakiś sposób zataić. 

Arkadiusz Szczudło: Ale można zobowiązać drugą stronę do ich nie wykonywania. To jest właśnie taki myk prawny, który pozwala na zablokowanie tych osobistych praw autorskich. Ok, one są niezbywalne itd., ale ktoś nie będzie ich wykonywał.

Marcin Cichocki: Ok, czyli pod nie wykonywaniem praw autorskich rozumiemy też to, że ta osoba nie będzie wskazana jako twórca, jako autor czy współautor.

Arkadiusz Szczudło: Tak, dokładnie tak. Oczywiście, w ramach konfliktu też jest kwestia tego, czy były jakieś negocjacje, jaki jest poziom każdego z podmiotów, ze stron itd. No ale nie wykonywanie praw autorskich to nie jest nic nowego, to o czym mówię. I to jest  w wielu przypadkach stosowane. 

Ok, mamy ten ghostwriting, ale równie dobrze możemy mówić o takiej sytuacji nie wykonywania praw autorskich, jak ktoś tworzy content na stronę internetową, to co wcześniej wspomniałem, albo po prostu tworzy stronę internetową jako web designer, no to w takiej sytuacji klient nie zawsze chce, żeby było na dole podpisane, kto stworzył content albo kto stworzył tę stronę internetową. No i wtedy właśnie wykorzystuje się to nie wykonywanie swoich praw autorskich osobistych.

Marcin Cichocki: Faktycznie, to jest ta sama kwestia, nie pomyślałem o połączeniu tych dwóch odrębnych usług.

Arkadiusz Szczudło: Ważne, żeby to po prostu się znalazło w umowie. No bo jeśli to się nie znajdzie w umowie, a my zataimy albo przypiszemy sobie autorstwo, no to w takiej sytuacji będziemy mieli ten plagiat, wspomniany na początku.

Marcin Cichocki: Ok, dobrze wiedzieć. Sądziłem, że ghostwriting jest nielegalny i nie można nic zrobić, żeby był. Z tego, co sam się dowiadywałem, to w internecie były takie poradniki czy informacje, które proponowały wpisanie autora jako redaktora i wtedy wg. tych poradników to by legalizowało całą tę usługę.

Arkadiusz Szczudło: Po pierwsze, wiesz, co, my też trochę rozmawiamy abstrakcyjnie, natomiast mogą być takie sytuacje, w których ta sprawa może się, mówiąc kolokwialnie, nazbyt zaognić. 

Pamiętajmy, że twórca zawsze ma prawa, nawet jeżeli pozbędzie się ich w umowie. On po prostu zawsze na bazie jakichś argumentów, które może być trudno przewidzieć na starcie, może rościć sobie jakieś uprawnienia, więc zawsze trzeba podejść do takich spraw, które są ryzykowne bardziej niż inne i mówiąc wprost, skonsultować to. 

Ghostwriting jest jednak taką kwestią, która jest bardziej ryzykowna niż czyste przeniesienie praw autorskich itd. Więc tutaj gdzieś tam w ogólnym aspekcie ta kwestia nie wykonywania praw autorskich osobistych jak najbardziej, natomiast dalej pozostaje problem tego, że twórca zawsze ma jakieś tam uprawnienia. Jest jeszcze też kwestia przywłaszczenia sobie autorstwa danego utworu, są kwestie przepisów karnych, które trochę innymi prawami się rządzą, natomiast w sytuacji, w której ghost writer jest wynagradzany wystarczająco, no to tutaj nie powinno być większych problemów. 

Był też taki case, co prawda niezwiązany z ghostwritingiem, czyli case Sapkowskiego, który i tak sprzedał swoje prawa według konkretnych ustaleń, a po jakimś czasie nie zgadzał się z tymi ustaleniami i jednak chciał większe wynagrodzenie. Więc mimo tego, że umowa była ważna itd., no jednak sprawa była problematyczna, chociażby wizerunkowo czy marketingowo.

Marcin Cichocki: Może nie będę komentował decyzji Sapkowskiego. Ok, to powoli dochodzimy do końca kwestii, w których omawiamy perspektywę przede wszystkim twórcy. 

Jeszcze takie dwa pytania mi zostały. Pierwsze to takie, że przerzucamy się argumentami ze zleceniodawcą i pytanie, czy opłaca nam się w ogóle wychodzić na drogę sądową, jeśli wartość tego dzieła opiewa, załóżmy na kilka stówek. Czy to w ogóle jest opłacalny proceder? No i właśnie co w sytuacji, gdzie sąd może przyznać nam rację, ale pozostaje jeszcze ścieżka egzekucji wyroku sądowego. Co wtedy? Co byś poradził takim twórcom?

Arkadiusz Szczudło: Powiem może po prostu, gdzieś tam na mojej praktyce, na moim doświadczeniu. Zgłaszają się do mnie osoby zarówno, które stać finansowo na to, żeby dochodzić swoich roszczeń, jak i takie, których mówiąc wprost, nie stać. Pierwsza rzecz to jest kwestia analizy, czy chcemy finansowo wchodzić w taki proces. 

Jeżeli zlecenie jest na kilkaset złotych, to co najmniej dwa, trzy razy tyle wyjdzie nas proces. Więc teraz w drugim kroku trzeba się zastanowić, czy my chcemy przechodzić taki proces, żeby np. pokazać rynkowi, że się na coś nie zgadzamy. Czasami są tacy klienci i takie naruszenia, w przypadku których klientowi mówiąc kolokwialnie, się już przelewa i on już chce z tym zadziałać, nie ważne, czy ten koszt przekroczy kilkukrotnie dane zlecenie. Jest tutaj wiele aspektów. 

Myślę, że jeżeli sprawa jest (oczywiście prawnik czy radca prawny nigdy nie może powiedzieć, że sprawa jest wygrana, no bo to łamie zasady etyki), natomiast są sprawy oczywiste itd., np. jest przyjęte dzieło, jest przyjęty utwór, a ktoś nie zapłacił nam wynagrodzenia. No to, jeżeli mamy wszystkie dowody na mailach, wszystko jest przyjęte, poprawne itd., to po prostu idziemy po wynagrodzenie, no tutaj gra jest warta świeczki. 

Natomiast w sytuacji, gdy mówimy o naruszeniach praw autorskich, to tutaj sprawy jednak są bardziej skomplikowane, więc może się nie opłacać, czy finansowo, czy nawet emocjonalnie podchodzić do tej sprawy. No bo czasami zdarzają się takie sytuacje, że ktoś np. chce odpuścić, z tego względu, że ok, miałby pieniądze na to, żeby zawalczyć, natomiast nie chce się denerwować daną sprawą, czy przechodzić jej emocjonalnie. Adwokat czy radca prawny może reprezentować go w sądzie, natomiast są sytuacje, gdzie on będzie musiał być słuchany jednak. 

Marcin Cichocki: No właśnie, ok. A jak wygląda taki proces? Teraz dużo się mówi o sądach internetowych. I czy takie prostsze sprawy z automatu można wrzucać do tego sądu internetowego? Jak w ogóle działa taki proces? Bo, jak mówimy, że idziemy z tym do sądu, to wyobrażamy sobie taki amerykański sąd, gdzie każdy się zbiera i jest rozprawa. Jak to wygląda obecnie w Polsce?

Arkadiusz Szczudło: Wygląda to podobnie. Może nie tak, jak w amerykańskich filmach, a nawet nie w polskich filmach. Jest to najczęściej normalna rozprawa, jeżeli nie mówimy o sprawie zapłatowej. No bo to jest uproszczony proces i tam dzieje się wszystko zdalnie, dopóki druga strona nie wniesie sprzeciwu. Natomiast w sytuacji, w której mówimy o np. naruszeniu praw autorskich, to tutaj wszystko będzie wyglądało tak, jak wygląda na filmach, z pominięciem różnych komicznych sytuacji, które się w tych filmach dzieją.

Marcin Cichocki: Jasne, czyli offline.

Arkadiusz Szczudło: Tak, offline. Natomiast warto tutaj powiedzieć, ze względu na Covid itd., te rozprawy bardzo często odbywają się teraz zdalnie. Natomiast dalej jest spotkanie z sądem, jest druga strona na sali wirtualnej itd.

Marcin Cichocki: Dobra, czyli nie ma żadnej takiej procedury uproszczonej. Sąd internetowy nie działa prościej, cała organizacja tego procesu nie jest zdecydowanie prostsza, niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajeni w sądach powiedzmy offline.

Arkadiusz Szczudło: Tak, nie każdą sprawę możemy dać do takiego sądu. To jest ta kluczowa rzecz. Tam o te kwestie zapłatowe, to w uproszczeniu, ok, natomiast te kwestia dotyczące praw autorskich, to tam zawsze są wielowątkowe aspekty.

Marcin Cichocki: Czyli, generalnie jak klient nam nie zapłaci, to możemy skierować sprawę do sądu internetowego, jeśli są grubsze roszczenia dotyczące majątkowych praw autorskich czy praw autorskich osobistych, to wtedy musimy się udać stacjonarnie.

Arkadiusz Szczudło: Tak, przyjmijmy tak w uproszczeniu. 

Marcin Cichocki: To jeszcze takie ostatnie pytanie dotyczące perspektywy twórcy. Co według Ciebie powinno zapalić jego lampki ostrzegawcze?

Arkadiusz Szczudło: Wszystko, co powiedzieliśmy. Nie no żartuję. Ale chociaż te kwestie, które powiedzieliśmy, też, czyli kwestia wyłączenia, czy dokładnie nie wykonywania ich praw autorskich osobistych, jeżeli wcześniej o tym nie dyskutowaliśmy z klientem, no to oczywiście trzeba podejść do tematu, jaki jest powód braku chęci oznaczania, kwestia wysokości kar umownych, no jest to, myślę, jedna z kluczowych kwestii, inne, o których nie wspomnieliśmy to może być np. udzielenie sposobu czy możliwości na rozwiązanie umowy tylko i wyłącznie klientowi, a nam np. nie. 

Troszkę teraz wymyślam, natomiast są takie sytuacje, umowy, które są niekorzystne dla twórców, a są bardzo korzystne dla samych klientów. Tutaj na pewno na taki ogół bym zwrócił uwagę. 

Jeżeli jesteśmy przy prawach autorskich, to np. pola eksploatacji. Pola eksploatacji z pozycji twórcy powinny być określone jak najbardziej szczegółowo. Czyli, jeżeli ktoś zgadza się na książkę, to to będzie książka, jeżeli to będzie artykuł na jakimś portalu, to będzie tylko artykuł na tym portalu, a nie nagle billboard na mieście. 

Warto zwrócić uwagę na kwestię pól eksploatacji, czy tam są wskazane te pola eksploatacji. Nie mówiliśmy o tym, ale przy polach eksploatacji zwracam uwagę, że może być takie sformułowanie, że prawa są przenoszone na wszystkich polach eksploatacji, to też na to zwracam uwagę. Jeżeli jako twórca dostajemy wynagrodzenie za konkretne pole eksploatacji, to de facto zrzekanie się praw na wszystkich polach będzie dla nas niekorzystne. Na to też zdecydowanie warto zwrócić uwagę.

Marcin Cichocki: To teraz pomówmy z perspektywy zleceniodawcy. Jest takie dość ogniskujące zjawisko, które sprowadza się do obsmarowywania zleceniodawców przez zleceniobiorców w internecie. 

Co taka firma, która korzysta z usług freelancera, ale się nie dogadali, co może zrobić, gdy ktoś naruszy jej dobre imię, jej dobra osobiste. Jak ma się do tego kwestia pomówienia lub zniesławienia. Jak może dochodzić swoich praw, jeśli ktoś dopuścił się czegoś takiego w internecie?

Arkadiusz Szczudło: Powiem w ten sposób (i znowu to nielubiane – to zależy), natomiast, na serio, to zależy, bo wszystko zależy od tego, jak wygląda treść tej opinii, może w ten sposób to nazwijmy. Czy ona jest prawdziwa, czy nie jest prawdziwa? W jaki sposób została napisana? Można napisać wulgarnie, a można napisać w sposób jasny, zrozumiały, normalny można napisać daną treść. 

Wszystko zależy od sposobu przedstawienia, od tego, co my przedstawiamy, czy opieramy się na faktach. W sytuacji, w której treść jest prawdziwa, no to tutaj te przepisy kodeksu karnego będą w większości przypadków wyłączone. Natomiast o dobra osobiste już byśmy mogli najpewniej iść do sądu i żądać np. zadośćuczynienia czy jakiejś formy odszkodowania w sytuacji, gdy mówimy o powstaniu jakiejś szkody majątkowej, co oczywiście musimy wykazać. 

Na prawdę, to zależy. W sytuacjach, z którymi ja się spotykam, to zawsze pierwszym krokiem jest w ogóle zapoznanie się z treścią, która została opublikowana, czyli z tą opinią, to jest pierwsza rzecz. A druga rzecz, to proszę o opis sytuacji, jak do tego doszło, jakie czynniki mogły spowodować, że taka negatywna opinia została udzielona. No i wtedy zbiorczo się to analizuje, czy to na bazie doświadczenia, czy to na bazie wyczucia danej opinii.

Marcin Cichocki: Postaram się uprościć. Jeśli opinia jest merytoryczna i daleka od wulgaryzmów czy dość mocnych oskarżeń, to wtedy powiedzmy, że nic z nią nie możemy zrobić, natomiast jeśli jest bardziej emocjonalna, jest wulgarna i stawia firmę czy inny podmiot w negatywnym świetle i to może się odbić na jej przychodach, czy może wyrządzić szkody majątkowe i wizerunkowe, to wtedy moglibyśmy uderzyć z tym do sądu, tak?

Arkadiusz Szczudło: Tak, natomiast bądźmy często realistami i najczęściej opinie, które ja widzę, to jednak są pośrodku. Dlatego mówię, że to zależy. To, co opowiedziałeś, to są dwie strony barykady, które wiemy, że będzie ok, będzie pozew w sądzie. Natomiast opinie te jednak najczęściej są pośrodku. 

Tutaj, jednak jeżeli jesteśmy tym twórcą, to po prostu zastanówmy się dziesięć razy czy na pewno chcemy napisać na Insta Story, czy gdziekolwiek chcemy dać taką opinię, że ktoś mi nie zapłacił, albo jakąkolwiek negatywną opinię, nawet jeżeli ona będzie prawdziwa. Bo z tytułu naruszenia dóbr osobistych możemy mieć problemy. 

Też jest kwestia takiego koloryzowania trochę sytuacji. Bo ok, możemy opierać się na faktach, ale możemy koloryzować te fakty. Pamiętajmy, że taką negatywną opinię dajemy ze swojej perspektywy, co też jest istotne i często jest ona koloryzowana.

Marcin Cichocki: To jak możemy umocować liczbę i sposób realizacji poprawek do dzieła.

Arkadiusz Szczudło: Tutaj myślę, że masz na myśli kwestię uregulowania po prostu w umowie, tak?

Marcin Cichocki: Może doprecyzuję. Załóżmy, że dzieło jest oceniane przez 20 osób w firmie, łącznie z portierem, panią Basią z księgowości itd., którzy nie mają kompetencji, żeby dane dzieło oceniać, zwłaszcza jeśli mówimy o branży kreatywnej, która jest bardzo subiektywna. Co w takiej sytuacji, jak się przed tym ochronić?

Arkadiusz Szczudło: Po pierwsze, nawiązując do tego pierwszego pytania, na pewno bardzo fajnym sposobem jest tworzenie dzieła, które jesteśmy w stanie rozbić na etapy. Tworzenie dzieła w formie etapów. To jest pierwsza rzecz. Druga rzecz, te etapy wiążemy sobie z konkretnymi terminami, na wykonanie przez nas danej części dzieła, ale również z terminami na ewentualne zgłaszanie do nas poprawek. 

Kolejna rzecz, jeżeli mamy akceptację danego etapu i nanieśliśmy te poprawki i mamy akceptację poprawek, no to jeżeli klient będzie chciał wrócić do etapu wcześniejszego, to zawsze możemy za to policzyć więcej, no bo mogą być takie sytuacje, że nie da się w prosty sposób zmienić czegoś w ramach etapu pierwszego, skoro jesteśmy w etapie np. 4 albo 3. W takim przypadku etap pierwszy może być problematyczny do zmiany. Na to zwracam uwagę. Też kwestia tego wynagrodzenia, o którym wcześniej rozmawialiśmy, żeby powiązać to z etapami. 

Kolejna kwestia to właśnie akceptacja przez 20 osób i tego portiera, danego etapu czy w ogóle dzieła końcowego. No bo to już bez znaczenia, czy mamy etapy, czy jednorazowo podchodzimy do wykonania danego dzieła. To i zarówno po stronie, jak i myślę, że spokojnie również po stronie zamawiającego, to zdecydowanie powinien być zamknięty krąg osób, powinny być te osoby wskazane. Jeśli tych osób jest więcej, to tutaj może pojawić się problem, kto ma zdanie ostateczne. Wtedy musimy polegać na tym, że to prezes będzie miał zdanie ostateczne, jeżeli mówimy o jakiejś spółce albo właściciel jednoosobowej działalności gospodarczej. 

Natomiast zdecydowanie, dla obu stron, zalecałbym, żeby jednak wskazywać te konkretne osoby. Po stronie twórcy, myślę, że to jest oczywiste, dlaczego, natomiast po stronie zamawiającego może pojawić się pytanie, dlaczego my mamy to wskazywać. Tutaj wychodzę z takiego założenia, że jeżeli po stronie zamawiającego będzie 20 osób, to po prostu będzie jeden wielki harmider wewnątrz tej organizacji. Zdecydowanie warto wyznaczyć daną osobę, czy kilka osób, które wspólnie będą podejmowały decyzje, czy akceptują dane dzieło, czy nie. Ja mam dosyć procesowe podejście i ono wyklucza mi się z brakiem wyznaczenia takich osób. Przez procesowe mam na myśli proces wewnątrz organizacji, a proces sądowy oczywiście.

Marcin Cichocki: Zadałem w sumie pytanie, które spowodowało, że odpowiedziałeś bardziej z perspektywy twórcy tego dzieła. Natomiast troszkę może dopytam, bo teraz rozmawiamy o perspektywie zleceniodawcy, czy to jest w ogóle zgodne z prawem, żeby różne osoby wyznaczone w firmie do akceptacji dzieła, które jednocześnie nie są pełnomocnikami czy prokurentami, załóżmy spółki, czy one mogę legalnie zgłosić poprawki lub uwagi do dzieła? 

Powiedzmy, że prezes wyznaczył kogoś i krzyknął mu, hej, ty zgłoś poprawki i teoretycznie byłoby to za jego wolą, natomiast ta wola nie została przekazana w żaden formalny sposób. Czy taka osoba jest w ogóle władna do tego, żeby zarządzać takimi poprawkami?

Arkadiusz Szczudło: Wydaje mi się, że to też jest pytanie po stronie twórcy, wiesz. No bo jeżeli prezes krzyknie do swojego pracownika czy współpracownika, a weź tam zaakceptuj albo weź tam, spójrz na to dzieło i on to zrobi i odpisze twórcy i twórca to przyjmie za pewnik, to tutaj bardziej negatywne konsekwencje będą po stronie twórcy niż po stronie osoby czy firmy. 

Bo twórca wykonał dane zmiany do utworu, a potem się okaże, że prezes nie zlecił tej danej osobie albo się będzie wymigiwał od tego i jednak będzie chciał, żeby inne poprawki zostały naniesione. Więc w mojej ocenie, to jest bardziej po stronie twórcy, zabezpieczenie się, niż po stronie biznesu.

Marcin Cichocki: Dobra, a na przykład, jeśli każda poprawka jest płatna i załóżmy, jakiś pracownik stwierdził, że należy wykonać poprawkę, ale nie zgadza się to z wolą prezesa i mimo to twórca skasował firmę za dodatkową rundę poprawek, załóżmy. To wtedy jest to kwestia, która uderza bardziej w dobro zleceniodawcy.

Arkadiusz Szczudło: Ok, jeżeli nie mamy nigdzie określonej tej osoby, która miałaby przekazywać te informacje od prezesa, no to myślę, że problem jest po jednej i po drugiej stronie. No bo mamy działanie bez umocowania, ok, ta osoba reprezentuje firmę, ale jednak ten twórca czy firma powinna zadbać o to, żeby wskazać tę konkretną osobę. 

Natomiast, powiem Ci, dalej w mojej ocenie to jest bardziej problem twórcy. Bo ok, zapłacimy za tę poprawkę, musimy zapłacić za tę poprawkę, natomiast brak takich zapisów w umowie, to jest bardziej furtka dla biznesu, dla zamawiającego, żeby on mógł się nagle wycofywać z tego. I na koniec dnia, to twórca będzie w gorszej sytuacji, bo on będzie oczekiwał zapłaty wynagrodzenia, a biznes tego nie zapłaci. Więc wydaje mi się, że dalej będzie to mniej korzystne dla twórcy w takiej sytuacji. 

Wydaje mi się, że rozumiem, o co Ci chodzi i zdarzają się takie sytuacje, że jest prezes, który wybiera jakiegoś pracownika, twórca nie jest o tym poinformowany, ten pracownik przesyła w imieniu prezesa jakieś informacje. No to taki prezes może potem mówić, że on nie zlecał tego temu pracownikowi. No jest to problematyczne. Jest też kwestia działania bez umocowania, działania bez pełnomocnictwa. Wydaje mi się, że to na koniec dnia bardziej uderza w twórcę.

Marcin Cichocki: W zasadzie, jak to tak wytłumaczyłeś, to faktycznie też to zauważyłem, że to i tak jest bardziej problem twórcy niż zleceniodawcy. 

Arkadiusz Szczudło: Dla zleceniodawcy to jest po prostu furtka, żeby nie zapłacić i to w takich sytuacjach się z tym najczęściej spotykam. 

Marcin Cichocki: To może, już tak kończąc, takie ostatnie pytanie z perspektywy zleceniodawcy, co według Ciebie powinno zapalić jego lampki ostrzegawcze przy nawiązywaniu współpracy z twórcą?

Arkadiusz Szczudło: Pierwsza rzecz, że negocjuje wszystko, nawet każdą pierdołę, to myślę, że to jest to. Druga rzecz jest prawnik po drugiej stronie, po stronie twórcy. 

Marcin Cichocki: Jeszcze rzadko się z tym spotykam, żeby po stronie twórcy był prawnik, a po stronie zleceniodawcy nie było. Zazwyczaj jest odwrotnie.

Arkadiusz Szczudło: Tak, natomiast miałem na myśli sytuację, gdzie mogą być oczywiście pod dwóch stronach prawnicy, ale tutaj zwracam uwagę, że jeżeli po drugiej stronie jest prawnik, to nie wiemy, jak ten prawnik działa i jakie są uzgodnienia pomiędzy prawnikiem, a jego klientem, czyli twórcą, więc tutaj też warto na to zwrócić uwagę i trochę inaczej podejść do rozmów, czy do negocjacji niż w sytuacji, gdy po drugiej stronie byłby twórca. 

Jeżeli wykonawcą jest agencja copywriterska, no to jest jakieś prawdopodobieństwo, że jednak prawnik będzie w sytuacji, w której mówimy o negocjacji umowy. Tutaj na to zwracam uwagę. 

Z takich kwestii np. praw autorskich, no to w umowach dodaje się często takie postanowienie, w którym twórca zobowiązuje się do tego, że będzie działał zgodnie z prawem, że nie będzie naruszał cudzych praw autorskich, że sam posiada pełnię praw autorskich do tego danego utworu itd. To jest często albo w preambule, albo w treści umowy takie postanowienie się daje, takie zabezpieczenie dla zamawiającego czy dla zleceniodawcy i jeżeli ten twórca będzie chciał to usunąć lub ograniczyć, to tutaj też powinna zapalić się czerwona lampka. No może nie czerwona, ale żółta. 

Trzeba się zapytać, dlaczego on to robi. To mogą być takie sytuacje, że tworzy jakieś dzieło, jakiś utwór i będzie korzystał w ramach tego utworu z innych utworów, np. kwestia prawa cytatu, ale może bardziej kwestia jakichś licencji, stocków, itd. W takiej sytuacji nie może zobowiązać się do tego, bo to byłoby nieprawdą, no ale trzeba zapytać tego twórcą, dlaczego on to robi. No bo jeżeli mówimy o licencji od innych osób, które gdzieś tam będą zaszyte gdzieś tam w ramach tej umowy, no to też trzeba by to było uregulować odrębnie. Więc warto na to zwrócić uwagę. 

Już podczas nie samej współpracy, bo to trochę za późno by było, ale jeżeli jesteśmy na etapie ofertowania, czyli jesteśmy na tym etapie, zanim jeszcze podejmiemy się współpracy z danym twórcą, to na pewno warto zwrócić uwagę na takie czysto organizacyjne kwestie, typu nagłe zamilknięcie, brak kontaktu albo nieudzielanie wystarczających nam odpowiedzi. Też pamiętajmy, żeby jednak pytać twórcę o rzeczy, które są dla nas niezrozumiałe, bo po drugiej stronie jest profesjonalista i powinien nam udzielić odpowiedzi na te pytania. Jeżeli odpowiada wymijająco albo w ogóle nie odpowiada, takie sytuacje też się zdarzają, no to zdecydowanie powinna się zapalić lampka i myślę, że nawet już czerwona.

Marcin Cichocki: Super, bardzo Ci dziękuję za podzielenie się z nami swoją wiedzą. Gościem Treściwego Podcastu był Arkadiusz Szczudło, prawnik kreatywnego biznesu, tak? Dobrze zapamiętałem?

Arkadiusz Szczudło: Tak, dokładnie, dzięki wielkie.

Marcin Cichocki: A Ty, drogi słuchaczu, droga słuchaczko, jeśli masz jakieś pytania dotyczące tego odcinka, to zapraszam Cię do wysyłania ich, albo do komentowania w mediach społecznościowych, w kanale, w którym natkniesz się na ten podcast, albo bezpośrednio mailowo, być może uda nam się zaaranżować odpowiedzi bezpośrednio od Arkadiusza i cóż, słyszymy się już niebawem. Do usłyszenia, hej!